Silnik autobusu męczy się na nieskończenie długim podjeździe. Wzgórza po bokach stają się coraz wyższe, aż po 1,5 godz. docieramy do schroniska. Łódź przez jezioro Gjende czeka już na pasażerów, my jednak zarzucamy plecaki i ruszamy prosto na Besseggen.
Jak w filmach Hitchcocka naszą wędrówkę zaczynamy od trzęsienia ziemi, czyli najbardziej widowiskowej trasy Jotunheimen. Nad przesmykiem, gdzie Bessvatnet wisi pół kilometra nad jeziorem Gjende, zatrzymujemy się na dłużej, bo aparat sam pcha się do ręki. Widok z tego miejsca towarzyszył mi będzie aż do końca dnia. Po noclegu, poranek zaczynamy od kąpieli w strumieniu i podziwiania okolicy. Nad głowami mamy Besshöe (2258 m n.p.m.), a w dole ogromną rynnę jeziora Russvatnet ciągnącego się łukiem przez wiele kilometrów. Dopiero teraz w pełni czujemy ogrom tych gór.
Cały dzień mija nam na obejściu jeziora i wędrówce przez księżycowy płaskowyż do schroniska Glitterheim, skąd następnego dnia planujemy wejście na Glittertind. Panorama z pokrytego wiecznym śniegiem szczytu należy do najpiękniejszych w całym masywie. Krystalicznie czyste powietrze pozwala dostrzec miejsca oddalone o nawet 100 km. My niestety nie mamy tyle szczęścia. Rano niebo jest błękitne po horyzony, ale gdy po południu wspinamy się na szczyt otaczaj nas już gęsta chmura i widoczność spada do kilku merów. Stając na wierzchołku czujemy się jak zawieszeni w próżni - śnieg pod stopami zlewa się z niebem w jedną mleczną zawiesinę. Przejaśnia się dopiero po zejściu ze szczytu. Wędrujemy wzdłuż rzeki Veo i skacząc po kamieniach przedostajemy się jej drugi brzeg. Przed zmierzchem stajemy nad zboczem potężnej doliny Visdalen. Po drugiej stronie widać szczyt Galdhoppigen różowiący się w świetle zachodzącego słońca.
Rozstawiamy namiot, zaczynamy gotować, kiedy kątem oka dostrzegam kilka reniferów. Z przodu, równą ławą idą w naszą stronę rogate samce, a za nimi samice. Dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt... Otaczają nas i zaczynają skubać trawę. Nie możemy uwierzyć własnym oczom. Tego dnia zasypiamy w środku stada reniferów. W nocy budzę się kilka razy. Ciekawskie reny obwąchują namiot, chrząkają i przewracają garnki leżące przed wejściem. Rano okaże się, że wypiły nam herbatę i zjadły wszystkie herbatniki.