Fiord to dolina polodowcowa, czy raczej przekształcona przez wykorzystujący ją w pewnym okresie lodowiec, a po jego ustąpieniu zalana przez podnoszące się morze. Polodowcowa, czyli o przekroju w kształcie litery U, a więc z pionowymi, a przynajmniej bardzo stromymi ścianami i stosunkowo płaskim dnem o nierównym profilu podłużnym, czyli o bardzo zmiennej głębokości morza. Oczywiście naprawdę strome ściany będą tylko tam, gdzie lodowiec wcinał się w twarde skały – często granity, jak to ma miejsce w Norwegii, czy na Grenlandii, ale „fiordy” występują również w Danii (Limfjord), gdzie na obszarach zbudowanych z miękkich glin i piasków wyglądem przypominają raczej nasze jeziora rynnowe (na szczęście większość takich „niewyraźnych” fiordów Duńczycy nazywają „ferdami”).
Mniejsze, boczne doliny uchodzące do fiordów są zwykle „dolinami zawieszonymi”, czyli uchodzą do głównej doliny wysoko na jej zboczu. Stąd malownicze, często wielesetmetrowe wodospady. Fiord powinien być długi, toteż czasem do jego definicji dodaje się, że jego długość powinna przekraczać szerokość. To niezbyt wyśrubowany warunek.
Słowo „fiord” słusznie kojarzy się z Norwegią – pochodzi wprost od staronordyjskiego fjǫrðr, co dosłownie oznaczało „miejsce, którym się przepływa”. Od tego samego starego rdzenia słowotwórczego pochodzi też angielskie fare (przejazd, opłata za przewóz) i ferry (prom). Nazwa jest więc bez wątpienia norweska i z Norwegii się rozpowszechniła. Można powiedzieć, że fiordy ukształtowały Norwegię.
Kraj, składający się z szeregu izolowanych dolin, z minimalną ilością terenów nadających się do uprawy, nie powinien nigdy zaistnieć jako państwo – powinny powstać tam co najwyżej obejmujące pojedyncze doliny terytoria plemienne, zamieszkane przez niewielkie, wojujące ze sobą klany. Tak jak na Nowej Gwinei, Nowej Zelandii i w wielu rejonach górskich na całym świecie.
A tymczasem, mimo licznych waśni – ale raczej rodowych niż terytorialnych – kraina ta stała się przed wiekami macierzystym obszarem jednej z najbardziej prężnych organizacji państwowych w Europie, której ekspansja sięgała do najdalszych jej krańców, a nawet na drugą stronę Atlantyku. A wszystko dzięki fiordom. No może nie tylko wcinającym się w głąb lądu fiordom – równie ważne było osłonięcie wybrzeża przez liczne wyspy, wysepki i szkiery, oddzielające wybrzeże kontynentalnej części kraju od Atlantyku i tworzące gęstą sieć względnie spokojnych kanałów i przesmyków.
Jeśli do tego dodamy ciepły prąd północnoatlantycki, będący przedłużeniem Golfsztromu, a zapobiegający zamarzaniu tych akwenów zimą, oraz brak możliwości komunikacji lądowej – otrzymamy idealny inkubator żeglarzy. Po prostu nie było innego wyjścia – trzeba było żeglować... I żeglowano, a raczej początkowo wiosłowano – już ponad 6000 lat temu, jak o tym świadczą ryty naskalne w Alta na północy Norwegii.
Z tych łodzi wyewoluowały „długie łodzie Wikingów” – wyjątkowo sprawne i uniwersalne, szybkie zarówno na wiosłach, jak i pod żaglami, płytko zanurzone, a mimo to całkiem nieźle żeglujące na wiatr – łodzie, które umożliwiły nie tylko łupieżcze wyprawy, ale także zasiedlenie Islandii i Grenlandii, a nawet dotarcie do Ameryki Północnej na długo przed Kolumbem.
W bardzo interesującym Muzeum Morskim w Oslo (Norsk Maritimt Museum) widziałem wiosłową łódkę z pięknie zdobioną ławką z wysokim oparciem wzdłuż pawęży, co przy niewielkich rozmiarach „jednostki” stanowiło bardzo niepraktyczne rozwiązanie, wyjątkowe wśród innych, eksponowanych tam i doskonale przemyślanych w najmniejszych szczegółach łodzi rybackich. Ale podpis wyjaśniał wszystko – była to tzw. „łódka kościelna”, służąca wyłącznie reprezentacyjnemu przybyciu na niedzielną mszę. Przybyciu, czyli przypłynięciu. Ta mała łódka bardziej mi uświadomiła związek Norwegów z morzem i fiordami niż łodzie wikingów. Przez wieki ten związek był ogromny – w XIX wieku norweskie statki stanowiły trzecią pod względem ilości flotę na świecie, a jeszcze w okresie międzywojennym (1934) czwartą pod względem tonażu, wyprzedzając Francję i Niemcy (obecnie – ósmą).
Trudno powiedzieć, ile jest fiordów w Norwegii – tworzą one przecież często złożone, rozgałęzione sieci, w których poszczególne odnogi mają własne nazwy. Dużych, tworzących złożone systemy jest kilkanaście – 16 z nich ma długość powyżej 100 km, a dalsze 17 ponad 50 km. Nazwanych jest prawie 1200 (z tego 27 w archipelagu Svalbard). Najbardziej znanymi – i najdłuższymi – są Sognefjord i Hardangerfjord, położone w zachodniej Norwegii i mające odpowiednio 203 i 179 km długości. Oczywiście ich popularność wynika nie z długości, a z malowniczości – niemierzalnej cechy, na którą składa się głębokość wcięcia, stromość ścian, a także szerokość (a raczej wąskość) szlaku wodnego.
Choć fiordy są nierozerwanie związane z krajobrazem Norwegii, to według pewnych pomiarów najdłuższym fiordem świata jest Scoresby Sund (Kangertittivaq) na wschodnim wybrzeżu Grenlandii, mający ok. 350 km długości. Jest on równocześnie drugim pod względem głębokości (1450 m), wyprzedza go jedynie Skelton Inlet na Antarktydzie (1933 m), który jest niezbyt podobny do fiordu, gdyż jeszcze nie opuścił go lodowiec.
Norweskie fiordy – choć najsławniejsze – nie są więc jedynymi. Fiordy występują wszędzie tam, gdzie do morza uchodzą górskie, polodowcowe doliny. Tak ukształtowanych jest wiele wybrzeży na wyższych szerokościach geograficznych na obu półkulach, a więc na północnej – oprócz Skandynawii – Islandii, Grenlandii i Ameryki Północnej, a na półkuli południowej – południowej części Ameryki Południowej i Nowej Zelandii!
Na Islandii całe zachodnie, północne, a także częściowo wschodnie wybrzeże jest pocięte fiordami – łącznie jest ich ponad 100, a północno-zachodni półwysep, niejako „przyczepiony” do wyspy Vestfirðir, składa się prawie wyłącznie z fiordów – jest ich tam ponad 50, a łączna długość ich linii brzegowej wynosi 2100 km, co stanowi 1/3 całej linii brzegowej Islandii.
Praktycznie całe wybrzeże Grenlandii jest pocięte fiordami – jest ono co najmniej 3 razy dłuższe niż fiordowe wybrzeże Norwegii, a zawiera około 110 nazwanych fiordów. Będzie ich zapewne jeszcze więcej, gdyż na niektórych odcinkach wybrzeża lodowce jeszcze nie opuściły dolin – a niewątpliwie zrobią to w niedalekiej przyszłości.
Gęsta sieć fiordów – zarówno w przypadku Islandii, jak i Grenlandii odegrała ogromną rolę w zasiedlaniu obu wysp przez Wikingów, którzy dobrze sobie radzili w znanym środowisku, przypominającym ich strony rodzinne.
Położone na zachód od Grenlandii wyspy należące do Kanady – Ziemia Baffina, Wyspa Ellesmere’a oraz wiele mniejszych, mają też w większości wybrzeża fiordowe – łącznie na północnych wybrzeżach Ameryki Północnej (oprócz Grenlandii) jest ok. 215 fiordów, w tym jedynie 7 na Alasce i 2 na zachodnim wybrzeżu USA.
Na północy Rosji także występują fiordy – choć ogromna większość wybrzeży Syberii jest raczej nizinna i monotonna, to na Nowej Ziemi, Ziemi Północnej, Czukotce, a także na zachodnim krańcu Półwyspu Kola jest około 60 dolin zasługujących na takie miano.
Na półkuli południowej jest dużo mniej lądów niż na półkuli północnej, za to wpływ polarnego klimatu sięgał dużo dalej od bieguna – do dziś Antarktyda jest o wiele bardziej zlodowacona niż Arktyka – a więc fiordów jest tam mniej, za to występują dalej od bieguna, na niższych szerokościach geograficznych niż na półkuli północnej. Zachodnie, andyjskie wybrzeże Ameryki Południowej na odcinku ponad 1600 km, od Przylądka Horn na południu po mniej więcej 44OS szerokości geograficznej na północy jest usiane fiordami (na półkuli północnej fiordy rzadko występują poniżej 55 stopnia szerokości geograficznej).
Na terenie Chile locje żeglugowe opisują ponad 800 takich dolin i przesmyków, a nazw z nimi związanych jest więcej niż w Norwegii – prawie 1500. Z powodu zlodowaceń występujących dalej od bieguna południowego niż północnego wybrzeża fiordowe spotykamy nawet na Nowej Zelandii – długi na ponad 200 km południowo-zachodni odcinek wybrzeża Wyspy Południowej to tzw. Fiordland, jedna z największych atrakcji turystycznych Nowej Zelandii. Nie są to wielkie fiordy – najsłynniejszy Fjord Milforda ma tylko 19 km długości, a najdłuższy Doubtful Sound nie przekracza 40 km. Są jednak wyjątkowo malownicze, zwłaszcza w połączeniu z bujną przyrodą lasu deszczowego.
Niewątpliwie wielka ilość fiordów powstanie w wypadku całkowitego stopnienia lodów Antarktydy – według najczarniejszego ze scenariuszy związanych z globalnym ociepleniem. Już od ponad 30 mln lat lodowce schodzące z tego kontynentu rzeźbią głębokie doliny, jak dotąd jednak wypełnione lodem. Po jego zaniku staną się one fiordami. Jednak nie tylko one – znaczny wzrost poziomu oceanu światowego po stopnieniu lądolodów spowoduje połączenie z nim wielu dotychczasowych jezior o genezie polodowcowej, które tak naprawdę od fiordów różni tylko brak słonej wody. W ten sposób wiele jezior Szkocji czy Nowej Zelandii – już dziś nazywanych fjord lakes – stanie się prawdziwymi fiordami.
Czasem niesłusznie używa się określenia „fiord” dla wszystkich długich, wąskich zatok morskich obrzeżonych górami – czasem np. Zatokę Kotorską na wybrzeżu Czarnogóry nazywa się położonym najdalej na południe fiordem Europy. Oczywiście niesłusznie – wschodnie wybrzeże Adriatyku jest typu riasowego, czyli uchodzące do morza doliny są dolinami rzecznymi, nieprzetworzonymi przez lodowiec. To nie tylko kwestia terminologii – doliny rzeczne mają przekrój w kształcie litery V (a nie U, jak lodowcowe), a to już rzutuje na nachylenie zboczy, oczywiście mniejsze niż w przypadku fiordów. Natomiast sporo „prawdziwych” fiordów, zwłaszcza na obszarach odkrywanych przez Anglików, jest określanych jako sound (sund), passage, inlet albo po prostu bay.
Norweskie fiordy od dawna były celem wypraw turystycznych. Ich majestatyczne piękno przyciągało zwiedzających już od epoki romantyzmu – w XIX wieku stały się cenionym punktem wśród podróży, które „wypadało” odbyć. Niewątpliwie wyżej „punktowanym” niż łatwiej dostępna Riwiera czy Alpy. Obecnie – w dobie masowej turystyki – rejs po fiordzie jest obowiązkowym punktem każdej wycieczki do Norwegii. Nie jest to może najwłaściwszy sposób poznawania fiordów – chyba najlepiej wyglądają jednak z pewnej wysokości. A zamiast drogiego i dość monotonnego rejsu wzdłuż fiordu znacznie lepiej jest skorzystać z któregoś z licznych połączeń promowych między miejscowościami leżącymi w jego głębi. Jest to o tyle atrakcyjne, że najpopularniejsze punkty są w sezonie oblężone przez turystów, a na co bardziej atrakcyjnych odcinkach fiordów z trudem mijają się wielkie wycieczkowce.
Z oczywistych powodów fiordy były zawsze inspiracją dla artystów, zwłaszcza malarzy (choć niewątpliwie „słychać” je również w muzyce Edvarda Griega). Wbrew pozorom fiordy są trudnym tematem – są tak piękne, że malując je łatwo przekroczyć granice kiczu... ale nawet wtedy pozostają piękne. Chyba najbardziej znanymi norweskimi malarzami-pejzażystami uwieczniającymi fiordy byli Hans Dahl (1849–1937) i Adelsteen Normann (1848–1918). Pierwszy tworzył obrazy przedstawiające sielskie sceny z życia norweskiej wsi, zwykle na tle gór lub fiordów, drugi malował prawie wyłącznie fiordy – co prawda w Berlinie, lecz na podstawie zdjęć własnoręcznie wykonywanych podczas wyjazdów do rodzinnej Norwegii.
Nawet chyba najsławniejszy obraz norweskiego malarza – Krzyk Edvarda Muncha – przedstawia według autora zachód słońca nad fiordem (...nad czarno-błękitnym fiordem było widać krew oraz języki ognia...). Choć mało to przypomina fiord, a według życiorysu z Wikipedii w tym czasie (1893) Munch powinien tworzyć w Berlinie.
Autor: Wojciech Ozimkowski
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach magazynu Zupełnie Inny Świat