Dzisiaj na pokładzie promu płynącego przez fiord Geiranger nie ma wielu pasażerów. Jest koniec sierpnia i sezon turystyczny w Norwegii powoli dobiega końca.
Mój wzrok biegnie w górę pionowego zbocza i zatrzymuje się na skalnej półce 250 metrów nad taflą wody, gdzie wisi opuszczona przed stu laty farma Knivsflå. Nad urwiskiem po przeciwległej stronie fiordu przycupnęła z kolei farma Skageflå – cel naszej dzisiejszej wycieczki.
Kiedy prom dobija do brzegu schodzimy po rozchwianym trapie, a z nami jeszcze cztery osoby, które zaraz znikają za skalnym załomem.
Od początku podejście jest strome, ale w dolnej części ścieżka jest osłonięta przez drzewa, więc nie czuje się tak wysokości. Dopiero po kwadransie wychodzimy na otwartą przestrzeń i od tego momentu wspinamy się już przytuleni twarzą do ściany.
- Zawsze możemy zawrócić - mówię widząc minę ojca. Obydwu z nas dopada lęk wysokości.
Najgorsze są momenty, gdy ścieżka zawija i trzeba na chwilę odwrócić się w stronę urwiska. Przesuwam się wtedy w półprzysiadzie trzymając łańcuch obiema rękami.
W połowie wysokości natrafiamy na niewielką półkę, gdzie wreszcie można spokojnie spojrzeć na fiord i rozdzielający się na kilka warkoczy wodospad Siedmiu Sióstr. W pewnej chwili zza zbocza fiordu wyłania się helikopter i mijając wodospad zawisa na chwilę nad naszymi głowami.
- To jest pomysł - ojciec wiedzie wzrokiem za odlatującą maszyną - oglądają sobie wygodnie okolicę, a my się tu męczymy.
Za półką czeka nas jeszcze kilka zakosów, a potem szlak staje się mniej stromy. Znak, że zbliżamy się do celu. Dźwięk helikoptera znowu nasila się.
- Dziwne. Po co wiozą turystów dwa razy w to samo miejsce - zastanawiam się, kiedy z góry nagle spada lina.
To nie wycieczka - olśniewa mnie w jednej chwili.
Do miejsca lądowania ratownika dochodzimy po kilku minutach. Na noszach, opięty szczelnie taśmami leży członek grupy, która zeszła z promu razem z nami. Lina spuszcza się ponownie i unosi ratownika razem z noszami. Żeby załadować pasażerów śmigłowiec musi wylądować na podwórku położonej tuż nad nami farmy Skageflå. Gdy maszyna osiada na skrawku ziemi końce śmigieł dosłownie ocierają o drewniane zabudowania.
Wszystko to wygląda jak sceny z filmu akcji.
Gdy helikopter odlatuje zostajemy na farmie sami, a wokół robi się niezwykle cicho. Rozglądam się i dopiero teraz dociera do mnie, że znaleźliśmy się u celu naszej wycieczki. Ze skraju urwiska rozciąga się wspaniała panorama na fiord, wodospady i pokryte wiecznym śniegiem góry. W porównaniu z nimi pełnomorski statek płynący po gładkiej tafli 300 metrów pod nami wygląda jak zabawka.
Zabudowania przytulone do górskiego zbocza są częściowo zakopane w ziemi co miało je chronić przed lawinami. Pomyśleć, że na takim orlim gnieździe ludzie żyli przez setki lat. Przecież tu nawet nie ma miejsca na zbudowanie porządnego domu, nie mówiąc o ogródku czy sadzie. Dla widoku z podwórka przeprowadziłbym się tu jednak w każdej chwili.