Gdyby zapytać norweskiego nastolatka, czy ma strój ludowy, z pewnością pytanie to nie wywołałoby ani zdziwienia, ani rozbawienia. Stroje ludowe (norweska nazwa „bunad”) noszone są zarówno przez dzieci, młodzierz, jak i dorosłych. Tradycją jest, że dziewczyny dostają bunad z okazji konfirmacji, albo dziedziczą po swoich matkach, czy babciach.
Oczywiście nikt nie chodzi w nich do pracy, ani do sklepu – są używane z okazji większych świąt oraz uroczystości rodzinnych. Ale duma z ludowej tradycji jest w norweskim narodzie mocno zakorzeniona.
Objawia się to zresztą także w innej formie – dialektów językowych. W Norwegii nie jest „obciachem” mówić w dialekcie z rodzinnej wioski. Norwegowie uważają się za naród typowo wiejski, choć obecnie około 50% ludności mieszka w miastach.
Jest oczywiście oficjalny język urzędowy (a nawet dwa - bokmål i nynorsk), ale nawet prezenterzy w telewizji mówią dialektami. Zdarza się naturalnie, że niektóre z nich są dla innych mało zrozumiałe. Dotyczy to na przykład dialektów spod Stavanger czy Ålesund (w takich przypadkach w norweskiej telewizji pojawia się ich... tłumaczenie).
Nie zraża to jednak Norwegów do ich używania. Nam ciągle jakoś trudno sobie wyobrazić np. posłów ze Śląska przemawiających w rodzimej gwarze... A szkoda.
Norweskie zwyczaje nie raz potrafią zadziwić przybysza z Europy Środkowej. Czy może się komuś pomieścić w głowie, żeby na imprezę urodzinową przynieść swój alkohol? I to nie w prezencie dla jubilata, tylko na własny użytek. Dla nas niewyobrażalne. A dla Norwegów normalne... Alkohol jest tu bardzo drogi i nikogo taki zwyczaj nie dziwi.
Nieco inaczej jest na weselach, ponieważ tam zazwyczaj pewna ilość alkoholu zapewniona jest przez parę młodą. Przeważnie jest to wino do posiłków i ewentualnie kilka drinków później. Jeżeli jednak ktoś ma ochotę na więcej – to już we własnym zakresie.
Na zimnej północy każda oznaka ciepła była wyczekiwana i hołubiona. Stąd zapewne odwieczny zwyczaj hucznego obchodzenia początku lata. W dniu 23. czerwca - wigilię Świętego Jana (norw. Sankthans) w Norwegii (i w całej Skandynawii) pali się ogniska, a czasem też kukły czarownic (by trzymały się z daleka...). Zwyczaj pochodzi jeszcze z czasów pogańskich, kiedy słońce otaczano kultem. Ognisko miało wtedy być symbolem słońca i chronić ludzi przed złymi mocami.
Oprócz ognisk popularne są tańce i przejażdżki łodzią, a do tego serwuje się przysmaki z grilla. Tradycyjne jedzenie na Sankthans to rømmegrøt (rodzaj śmietanowego puddingu) i naleśniki, a także niepowtarzalne norweskie truskawki.
Jeżeli ktoś odwiedził Norwegię w maju, z pewnością nie uszły jego uwadze gromady kolorowo ubranej i rozkrzyczanej młodzieży. To maturzyści, świętujący russ – zwyczaj zabawy przed końcowymi egzaminami w szkole średniej. Ubierają się w specjalne kolorowe spodnie i czapki (liceum – czerwone, szkoły ekonomiczne – niebieskie, a zawodowe – czarne) i oddają się beztrosce przed pełnym stresu czasem egzaminów.
Muszą też wykonać jak najwięcej specjalnych, niekiedy nawet niedorzecznych zadań (np. przytulić jak najwięcej osób w ciągu jednego dnia). Ulice zapełniają się bawiącymi się młodymi ludźmi, którzy jeżdżą po mieście swymi zabawnymi samochodami lub autobusami. Wesoło pomalowany pojazd to nieodzowna część świętowania. Dobrze, by był odpowiednio stary, kolorowy i wytrzymały. Bo musi znieść wiele...