Przelot daleko na północ aż za koło podbiegunowe, znalezienie noclegu, wypożyczenie samochodu – wszystko to musi dużo kosztować, myślimy i odkładamy realizację marzenia na kolejny rok. To błąd! Na przykładzie wyjazdu Oli, Karoliny i Filipa ze stycznia 2014 roku udowadniamy, że tygodniowy wyjazd do norweskiego Tromsø na zorzę polarną może kosztować poniżej 2000 zł!
Wybór Tromsø jako celu naszego wyjazdu był oczywisty. Do Tromsø niezwykle łatwo dostać się z Polski samolotem, w dodatku zachęcił nas łagodny morski klimat wybrzeża Norwegii, tak różny od siarczystych mrozów spotykanych w Szwecji czy Finlandii. Korzystamy z oferty Norwegian – bilety na styczeń kupujemy w połowie października.
Aby móc wziąć z Polski dużo żywności wykupiliśmy jeden bagaż rejestrowany. Za wszystko zapłaciliśmy ok. 870 zł/os.
W szczegółach nasza podróż wyglądała następująco: wylot z Warszawy do Oslo późnym wieczorem. Noc na lotnisku w stolicy Norwegii i następnego dnia rano wylot do Tromsø. Powrót tydzień później również przez Oslo.
Ponieważ nie mieliśmy szczęścia do CouchSurfingu, musieliśmy wykupić regularne miejsca noclegowe. Opcją najtańszą był camping miejski Tromsø Camping– cena wynajmu czteroosobowego domku to 320 zł/noc. Byliśmy w Tromsø we trójkę, spaliśmy na campingu 6 nocy. Razem 635 zł/os. Całkiem sporo, ale nie żałowalismy tego wydatku. Domek, w którym mieszkaliśmy (tzw. „kiosken” - warto o niego pytać) był bardzo duży, miał dwie sypialenki (w każdym jedno łóżko piętrowe) oraz komórkę na środki czystości, itp.; zastaliśmy tam również pełne wyposażenie (lodówka, mikrofalówka, płyta grzewcza, garnki, talerze, szklanki, sztućce). Jedyny minus przy tej cenie: brak toalety. Ale ta wspólna, campingowa była bez zarzutu (dodatkową zaletą „kioskenu” jest bliskie sąsiedztwo z toaletą i prysznicami). Wartością główną była pełna niezależność – w tym, jakże ważna „budżetowo”, możliwość swobodnego gotowania na własną rękę - za względnie niską cenę („czy w Polsce zapłacilibyśmy za takie warunki mniej?”).
Trzeba jednak podkreślić, że „kiosken” jest wyjątkowy. Pozostałe domki w tej samej kategorii cenowej są jednopokojowe, nie mają naczyń, garnków i czajnika. Spędziliśmy w takim domku jedną dobę i mimo tych braków, musimy przyznać, że też ma swój urok.
Tromsø Camping położony jest daleko od centrum (ok. 4 km). Przy wyjeździe po kosztach, gdzie wejście do autobusu komunikacji miejskiej jest ostatecznością (bilet jednorazowy 17 zl!), ma to swoje słabe strony. Przede wszystkim, uciążliwe może być pokonywanie dziennie ok. 10 km na piechotę, by dojść do atrakcji turystycznych. Ale są też plusy. Tromsdalen, dzielnica Tromsø, w której znajduje się camping, leży na kontynencie, nieco na uboczu życia miasta. A zatem: mało tam świateł i całkiem niedaleko do terenów niezamieszkałych. To zaś ma niebagatelne znaczenie dla polujących na zorzę (o czym później).
Tromsdalen nie jest też turystycznym marginesem. To tu znajduje się jedna z wizytówek Tromsø – Katedra Arktyczna. Stąd również niedaleko do Fjellheisen – kolejki linowej prowadzącej na wzgórze górujące nad fiordem i wyspą Tromsoia, na której znajduje się Tromsø. Widok ze szczytu – olśniewający.
Dzięki żywności przywiezionej z Polski oraz wyposażeniu domku campingowego mieliśmy pełną swobodę w gotowaniu pełnowartościowych obiadów. Wizyty w restauracjach (a nawet w stołówkach) są zdecydowanie poza zasięgiem turystów budżetowych. Wystarczy wspomnieć, że najtańszy zestaw w Burger Kingu (oczywiście położonym najdalej na Północ Burger Kingu na świecie) kosztuje 50 zł.
Zakładaliśmy jedynie konieczność kupowania chleba i ewentualnie jakichś urozmaiceń do zaplanowanych w Polsce potraw. W centrum Tromsdalen znajduje się supermarket Euro Spar. Pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy było zapoznanie się z ofertą promocyjną sklepu. Jak się okazuje bardzo wiele ważnych produktów można było kupić na przecenie za 5 zł. I tak do koszyka trafiły np. mrożone warzywa, które po przygrzaniu na patelni zjedliśmy z ryżem. Poza tym udało nam się tanio kupić chleb (5-7 zł), margarynę (7 zł), twarożek (5 zł), sok 2l. (5 zł), makaron (5 zł), pomidory w puszce (5 zł za dwie puszki – jak w Polsce!) a nawet dużą paczkę orzeszków ziemnych (5 zł). Wszystkie te produkty mimo ceny o ok. 2 zł wyższej niż podobne rzeczy w Polsce, były zdecydowanie lepsze jakościowo od tego, co można kupić w naszych supermarketach.
Mówiąc krótko: wizyta w sklepie nie jest straszna nawet przy ograniczonym budżecie. Są oczywiście półki, które należy omijać (choć z żalem, zwłaszcza te z łososiami), ale wiele produktów potrafi zaskoczyć przystępną ceną. A nawet jeśli cena wydaje się wysoka, można się spodziewać, że kupiony produkt będzie bardzo wysokiej jakości. Za to ani grosza nie wydaliśmy na wodę – ta lecąca z kranu (zarówno na campingu, jak i wszędzie indziej) była świetnej jakości.
Z komunikacji miejskiej skorzystaliśmy tylko raz: w drodze z okolic campingu na lotnisko. W pierwszą stronę, w ramach prewencyjnego oszczędzania (nie wiedzieliśmy jakich cen się w Tromsø spodziewać), poszliśmy na piechotę (ok. 2,5 godz. marszu). Okazało się jednak, że na takiej trasie warto było wziąć autobus.
Tromsø i jego okolice oferują wiele atrakcji. Do niektórych z nich wstęp jest wolny, za inne trzeba zapłacić. Przede wszystkim: w większości miejsc obowiązują 50%-owe zniżki dla studentów (również zagranicznych).
W centrum jest też informacja turystyczna, gdzie uprzejmi pracownicy obdarują nas mapką z zaznaczeniem cen, fajnych miejsc, itd. Informacja świetnie się też sprawdza jako przystanek na zjedzenie kanapek i ogrzanie się herbatą z termosu. Po kilku wizytach czuliśmy się jak w domu.
- Muzeum Polarne (dorośli ok. 25 zł, studenci ok. 12 zł) – prezentuje historię norweskich podbojów Arktyki i wyjątkowego, w tych podbojach, znaczenia Tromsø.
- Polarię (dorośli ok. 60 zł, studenci ok. 35 zł) – centrum wiedzy o terenach polarnych Ziemi. W środku fokarium, akwarium, sala kinowa z ekranem panoramicznym. Mimo wysokiej ceny – warto.
- Muzeum Sztuki Północnej Norwegii (wstęp wolny) – zbiór dzieł sztuki autorstwa artystów z Północnej Norwegii. W kolekcji znajduje się m.in. obraz Edwarda Muncha. Poza stałą ekspozycją muzeum prezentuje wystawy czasowe.
- Statek Hurtingruten (wstęp wolny) – codziennie przypływa do Tromsø słynny statek wycieczkowy kursujący między Bergen a Kirkenes (tuż przy granicy z Rosją). Można po nim swobodnie spacerować od 15 do 18. O 18:30 odpływa w dalszy rejs.
- Kolejkę linową Fjellheisen (dorośli ok. 65 zł, studenci ok. 50 zł). Mimo ceny pozycja obowiązkowa. Fantastyczny widok na Tromsø, otaczający je fiord, a także okoliczne góry. Można opuścić stację kolejki i przejść się na pełen wrażeń spacer po niedalekich, łagodnych szczytach. Uczucie dotarcia na polarny kraniec świata – gwarantowane.
- Wnętrza Katedry Arktycznej (wstęp ok. 10 zł). Dlaczego? Jej wnętrze jest widoczne z zewnątrz i nie znaleźliśmy powodu, dla którego warto zapłacić za wejście do środka.
- Browaru Mack (wstęp ok. 65 zł). Dlaczego? Trochę za drogo mimo tego, że w cenie wycieczki po budynku najdalej na północ położonego browaru na świecie wliczono degustacje dwóch piw. Za trzy osoby zapłacilibyśmy prawie 200 zł. Zamiast tego poprosiliśmy panią obsługującą firmowy sklep, żeby opowiedziała nam o wszystkich sprzedawanych przez nią piwach browaru Mack. Po wysłuchaniu kupiliśmy 7 różnych piw (0,33 l.), za co zapłaciliśmy ok. 90 zł – 30 zł/os. Znacznie taniej. Na degustację poświęciliśmy dwa wieczory. Piwa wspaniałe! Czuć w nich krystaliczną czystość wody z lodowca... Zdecydowanie warto ich spróbować. Świetnie sprawdzają się również jako pamiątki z wycieczki. Wielu znajomych otrzymało od nas buteleczkę z piwem. Koszt jednej – 11 do 15 zł. Dużo taniej niż breloczki, kubki czy inne standardowe pamiątki.
Oczywiście, ze względów czasowych, nie widzieliśmy wielu innych atrakcji. Byliśmy w Tromsø zaledwie 6 dni. Poza tym: północna Norwegia to przede wszystkim przyroda. Przebywanie w budynkach nie było naszym głównym celem.
Zorza polarna jest za darmo. Przynajmniej jeśli chodzi o pieniądze. My musieliśmy ją okupić kilkugodzinnym staniem na mrozie. Lekko nie było, ale warto!
Biura turystyczne próbują nas namówić na oferty polowania na zorzę (hunting the light). Można wybrać się w tygodniową wycieczkę psim zaprzęgiem, można spędzić noc w tradycyjnym czumie Saamów, można... Można wiele, jeśli ma się mnóstwo pieniędzy.
My, aby wydobyć się z terenów zanieczyszczonych światłem, musieliśmy co wieczór wybierać się w głąb kontynentu (ok. 15 minut marszu). Tu właśnie okazało się, że camping jest położony bardzo dogodnie dla budżetowych turystów – bez samochodu, bez dodatkowych kosztów można szybko dotrzeć do miejsca, gdzie nie ma sztucznych świateł. Co więcej – zaobserwowaliśmy, że nad wyspą, na której leży Tromsø bardzo często zbierały się chmury, mimo że poza nią niebo było czyste. Kolejny powód by wybrać Tromsdalen.
Nie ma żadnej gwarancji, że uda się zobaczyć zorzę. Aurora to kapryśna istota. Trzeba się przygotować na to, że nawet podczas tygodniowego pobytu w Tromsø nie uda nam się jej zobaczyć. Poza aktywnością Słońca o powodzeniu decydują tak prozaiczne czynniki jak zachmurzenie. Co z tego, że szaleje magnetyczna burza, gdy niebo jest całkowicie zakryte?
My mieliśmy szczęście – na sześć wieczorów widzieliśmy zorzę trzy razy. Dwie z nich, dynamiczne i niezwykle intensywne, zaparły nam dech i spowodowały, że już zawsze będziemy marzyć o powrocie do Tromsø!
Ile kosztował nas tydzień pobytu w Tromsø - pobytu pełnego wrażeń i pięknych widoków?
- Samolot w dwie strony: 870 zł/os.,
- Noclegi: ok. 635 zł/os.,
- Wydatki na miejscu: ok. 450 zł/os.,
- Razem: ok. 1950 zł/os.
Do tego należy dodać produkty kupione w Polsce: ryż, makaron, konserwy, wędliny, itp. (powiedzmy – 50 zł/os.)
Łącznie koszt tygodniowego pobytu w Tromsø wyniósł nas ok. 2000 zł za osobę.
Od Redakcji: Dziękujmy Oli Dziadykiewicz,
Karolinie Głowackiej i Filipowi Pachli za opis wyprawy.