Owa niechęć narasta od lat – przeprowadzone w 1972 roku referendum akcesyjne do EWG (pierwszy filar UE) wykazało, że 53,7% norweskich respondentów opowiedziało się za odrzuceniem członkostwa. Liczby te są miarodajne, ponieważ frekwencja wyborcza w Norwegii od lat należy do wysokich – świadczy to o tym, że obywatele chcą mieć realny wpływ na to, co się dzieje w kraju.
Kwestia przystąpienia do struktur Unii Europejskiej to jeden z najszerzej omawianych tematów, angażujący całe społeczeństwo, w szczególności jego eurosceptyczną część – wystarczy przypomnieć, że w ubiegłym wieku poparcie szybko traciły te partie, które forsowały ideę Unii Europejskiej, czyli Venstre i Arbeiderpartiet. Doświadczenia z poprzednich lat sprawiły, że obecnie podchodzą z większą ostrożnością do kwestii zbliżenia z Europą, obawiając się kolejnego spadku poparcia wśród obywateli.
W 1994 roku przeprowadzono kolejne referendum. Tym razem przeciwko Unii opowiedziało się 52,2% obywateli. To niewielka różnica w stosunku do wyników sprzed 22 lat, a kolejne miały pokazać, że przeciwników integracji europejskiej będzie coraz więcej. W 2013 roku eurosceptyków było już 70,8%. Władze w Oslo zaczęły się zastanawiać, czy jest sens wydawać publiczne pieniądze na głosowanie, którego wynik i tak zdaje się być przesądzony.
Nie jest jednak prawdą, że Norwegia zupełnie nie interesuje się tym, co dzieje się na kontynencie. Wręcz przeciwnie – w jej przypadku współpraca ze strukturami unijnymi nie musi wcale oznaczać bycia ich członkiem. Norwegia angażuje się w głównej mierze w gospodarkę; już w 1960 roku, jako jedno z państw założycielskich, wstąpiła w szeregi Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu (EFTA). I podczas gdy większość członków zrezygnowała ze stowarzyszenia na rzecz EWG, Norwegia zdecydowała się pozostać w strukturach i współpracować w ich ramach ze Wspólnotą Europejską.
Kraje Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu i Unii Europejskiej tworzą razem Europejski Obszar Gospodarczy (EOG) – Norwegia czerpie dzięki temu korzyści z rynku wewnętrznego Unii. Członkostwo w EOG zapewnia przedsiębiorstwom i obywatelom norweskim takie samo traktowanie, jak obywatelom UE. Współpraca Norwegii z Unią przejawia się również w takich dziedzinach jak wymiar sprawiedliwości i spraw wewnętrznych oraz polityka zagraniczna. Kraj ten należy również do strefy Schengen, a więc obywatele norwescy mogą bez przeszkód przekraczać granice państw również należących do Schengen.
Obecne rozwiązania wydają się satysfakcjonować Norwegów. Dlaczego jednak są oni tak niechętni Unii Europejskiej? Przyczyn można upatrywać w historii i złych doświadczeniach związanych z wstępowaniem w sojusze pod przymusem – najpierw z Danią w 1523 roku, a potem w 1814 roku ze Szwecją. W obu tych przypadkach Norwegia była pozbawiona realnej władzy politycznej. Dopiero od 1905 roku można mówić o pełnej niepodległości Królestwa Norwegii.
Wydawać by się jednak mogło, że główna przyczyna leży w gospodarce i ustępstwach, na jakie musiałaby pójść Norwegia, gdyby zdecydowała się dołączyć do struktur Unii Europejskiej. Jako kraj z jednym z najwyższych PKB na całym świecie, tak naprawdę wpłacałaby więcej do unijnego budżetu, niż z niego dostawała.
Wiele krajów upatruje w Unii szansy na poprawę własnej sytuacji gospodarczej. Norwegia takiej potrzeby nie ma. Zwolennicy integracji zauważają jednak, że kraj już dokłada się do wspólnego interesu w ramach EOG, mając wiele obowiązków, a zarazem nie posiadając prawa głosu w najważniejszych kwestiach. Co więcej, Norwegia zgadza się w ten sposób na wprowadzanie prawa uchwalanego przez Unię, i to bez norweskiego udziału – co de facto oznacza częściową utratę suwerenności.
Jednak uczestnictwo w EOG niesie też za sobą sporo korzyści – państwo norweskie korzysta dzięki niemu z wolnego rynku i otrzymuje coś, bez czego prawdopodobnie nie radziłoby sobie tak dobrze gospodarczo – a mianowicie możliwość pozyskania taniej siły roboczej z krajów unijnych. Dlatego też wydaje się wątpliwe, by Norwegia miała zrezygnować z uczestnictwa w EOG.
Przeciwnicy integracji europejskiej są zdania, iż wejście do Unii zagroziłoby przede wszystkim tożsamości narodowej kraju. Ponadto Norwegia nie kwapi się, aby dzielić się tym, co uczyniło ją jednym z najbogatszych krajów w Europie, a więc ropą naftową, gazem ziemnym, a także łowiskami. Należy pamiętać, że mieszkańcy małych wiosek wciąż czerpią dużą część dochodów z rybołówstwa.
Wejście do Unii byłoby równoznaczne z wprowadzeniem limitów na połowy, co mogłoby się okazać dla norweskich rybaków katastrofalne w skutkach. W takim wypadku również rybacy z innych krajów posiadaliby dostęp do norweskich łowisk, a to z kolei niekomfortowa sytuacja dla rybaków norweskich.
W grę wchodzi też obawa przed zalewem obcych produktów. W Norwegii popularny jest pogląd, że to, co własne, jest lepsze. W 2012 roku nastąpił w kraju tzw. kryzys masłowy – pewnego dnia po prostu zabrakło produktu na półkach sklepowych. Krajowa Spółdzielnia Mleczarska TINE nie zdołała wyprodukować wystarczającej ilości masła, aby zaspokoić potrzeby rynku. Sklepy decydowały się na sprowadzanie towaru z Danii, Niemiec i Szwecji – ale zainteresowanie produktem zza granicy było nikłe. Również pomysł zastąpienia korony obcą walutą jest dla Norwegów nie do przyjęcia.
Istnieje też inny problem, którego nie da się uniknąć. Złoża ropy naftowej kiedyś się wyczerpią. Czy w takiej sytuacji rozsądek nie nakazywałby pomyśleć o bezpiecznej alternatywie? Okazuje się jednak, że Norwegowie i na to znaleźli sposób.
Historia zna przypadki państw, dla których bogactwo naturalne okazało się przekleństwem – warto tu przytoczyć chociażby Holandię i odkryte w latach 60. XX wieku złoża gazu ziemnego. Nieumiejętne podejście do zarządzania zasobami sprawiło, że holenderska gospodarka znacznie podupadła w tym czasie.
Norwegowie wydają się więc uczyć na błędach innych i podchodzą z dużo większą dozą rozsądku do bogactwa, jakie przypadło im w udziale. Nadwyżki ze sprzedaży ropy są odkładane na specjalnie utworzony w tym celu fundusz naftowy. Z takiego zabezpieczenia będą mogły skorzystać przyszłe pokolenia.
Norwegowie niejako przyswoili sobie pogląd, że wejście do Unii Europejskiej oznaczałoby koniec demokracji, wolności oraz norweskiej solidarności. Znając historię kraju – trudno się dziwić. Nikt nie chce, aby Bruksela stała się drugą Szwecją czy Danią. Norweska nieobecność w Unii wydaje się być zatem niczym innym, jak nabytym po bolesnych doświadczeniach instynktem obronnym oraz obawą stracenia pozycji jednego z najbogatszych państw w Europie.